Okno w bibliotece szeroko otwarte. Siedząc na parapecie bibliotecznego okna, korzystam z okazji i napawam się listopadowym ciepłem,. Przy okazji - obserwuję to wszystko, co dzieje się na szkolnym podwórku.
Na ławce przed szkołą usiadł starszy pan. Przyszedł odebrać wnuczka ze szkoły. Trochę za wcześnie, bo do dzwonka zostało jeszcze sporo czasu. Musi więc poczekać.
- Ach, te dzisiejsze dzieci. Niech pan zobaczy – skarży mu się jakaś pani, wskazując na rozrzucone przed wejściem papierki.
- Bo to wszystko, droga pani, bierze się z domu. Nie ma wychowania, nie ma kultury. Jak ja byłem w ich wieku, miałem obowiązki, pracę. I szacunek dla dorosłych był. A teraz? Nikogo się nie boją, nic nie robią, tylko komputer i telewizor. A tam niczego mądrego nie uczą! Rodzice nie mają czasu, a młodzi robią, co chcą. Jak w domu jest kultura, to i dzieci porządne.
Kobieta odeszła, a dziadek znowu sobie sam siedzi na ławce i czeka na wnuczka. Do szkoły zbliża się młoda kobieta. Elegancko ubrana, odważne kolory, włosy ufarbowane. Przechodzi obok ławeczki.
- Ale dama, patrzcie ją… - komentuje głośno dziadek, siarczyście sobie przy tym klnąc.
- Nie rozumiem… Pan chciał mi coś powiedzieć? No, jeżeli tak pan wychowuje swoje dzieci, to ja już współczuję, co z nich wyrośnie…
Bo to wszystko bierze się z domu, droga pani…
Wasz Prusaczek
ZORRO ZE SZKOLNEJ ŁAWY
Ten spacer dał mi do zrozumienia, że choćby na świecie więcej było ludzi złych, zawsze znajdzie się ten jeden dobry, który pomaga i działa za stu!
Spacerowałem koło szkoły, ciesząc się świeżym powietrzem. Potem poszedłem na boisko. Tam dostrzegłem trzech chłopców, z których najmłodszy był najwyraźniej uradowany tym, że starsi zaprosili go do wspólnej zabawy.
Zachwycony przyjazną postawą dwóch dryblasów z szóstej klasy wobec drugoklasisty, powoli zbliżałem się do nich. Nagle usłyszałem przestraszony krzyk malca:
- Oddajcie moją piłkę!
Ukryłem się za krzakami, by móc nasłuchiwać i podglądać. Dwa gibbony grały sobie w najlepsze w koszykówkę piłką biednego chłopczyka, który był już bliski płaczu. Nasłuchiwałem z oburzeniem:
- Ej ty, mały, chcesz piłkę ?
- Oddajcie mi ją zaraz!!
- Jak złapiesz, to będziesz miał!
I rechoczący szóstoklasiści od nowa przerzucali piłkę nad głową malca, który w tym momencie prawie płakał. Zrobiło mi się bardzo przykro i już chciałem wyjść ze swej zacisznej kryjówki, kiedy na horyzoncie pojawił się jeszcze jeden chłopak. Wyglądał na rówieśnika dwóch dręczycieli. Miał złą minę. Na pewno i on zrobi coś chłopczykowi, trzeba więc szybko działać!
Jednak przybysz zażądał:
- Oddajcie mu piłkę!
- Bo co nam zrobisz? – naigrywali się z niego chuligani.
- Nic. Zauważcie tylko tyle, że gdyby on był w szóste klasie, tak jak wy – nie powiedziałbym nic, ale zabierać piłkę małemu chłopcu, i to młodszemu od was o parę lat?...
- Dobra, niech mu będzie, daj mu tę piłkę!
Ujrzałem uśmiech na zapłakanej twarzy dzieciaka i niezmiernie się ucieszyłem. Teraz mogę spać spokojnie, wiedząc, że jest w naszej „Trójce” taki „obrońca uciśnionych”. Szkoda tylko, że dryblasów było dwóch i gdyby ten wybawiciel się nie zjawił, mogliby nawet zniszczyć piłkę i zrobić coś swej ofierze.
No, ale wtedy, ja, Prusaczek we własnej osobie, zacząłbym działać...
zwierzeń Prusaczka wysłuchała
Ola Sobota kl.VIb